Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 107.63km
  • Czas 05:16
  • VAVG 20.44km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet w Szczebrzeszynie

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 0

Szczebrzeszyn i okolice
AVG: 20.40 km/h
MAX: 59.34 km/h
CAD: 61

Wydawało mi się, że jestem przygotowany do brevetu i jakoś podołam. Ciężko boc iężko, ale dam radę. W sumie to i tak było, gdyby nie jedna rzecz, ale po kolei. Po ruszeniu spod rynku w Szczebrzeszynie zająłem strategiczne miejsce w połowie stawki, która jednak jechała nieco szybciej niż ja, i to nieco wystarczyło abym po kilkunastu minutach znalazł się gdzieś na końcu. Ale i ten koniec nie był za duży - raptem dwie młode rowerzystki, które ciągnęły ile mogły za mną, a ja robiłem co mogłem, aby nie dać się wyprzedzić... jednak po dziesięciu kilometrach od mety musiałem uznać wyższość lepiej przygotowanych zawodniczek i... wykorzystałem moment w którym mnie mijaly aby im siąść na kole. Wydawało mi się, że będą starały się urwać - ale na szczęście nie, dokonały tyko zmiany. Ufff... Dzięki temu jechało mi się lepiej,gdyż szanowne panie chroniły mnie przed wmordewindem ;) (o ja pasożyt! ;) ) W ten sposób jadąc w trójkę dojechaliśmy do Zamościa. Niestety - kolejne kilometry wiodły już po większych górkach, na które nie byłem za mocno przygotowany. Nogi robiły co mogły, organizm działał, ale możliwosci regeneracyjno po wjechaniu na szczyt były mniejsze niż powinny, nie mogłem przyspieszyć na poziomym do normalnej prędkości przelotowej i zostałem z tyłu. Jakby tego było mało, po drodze natrafiłem na małą serpentynkę prowadzącą pod górę, gdzie bez redukcji do najmniejszej tarczy na kasecie nie miałbym w ogóle szans na podjechanie. I wtedy własnie zgubiłem rowerzystki i Marcina. W Tomaszowie byłem tylko kilka minut na punkcie. Wyrzucenie pustych butelek po izotonikach, doładowanie kanapki, izotonika i naprzód. Niestety w końcu pojawił się znowu ten sam problem z bolącą lewą stopa i ścięgnem Achillesa i wreszcie przyjrzałem się temu co się dzieje: krzywo zamocowany blok SPD. Spróbowałem go poprawić i ruszyłem daej, ale sytuacja się powtórzyła, absolutnie coś było nie tak, ale ja chciałem jechać a nie siadać na ziemi i sprawdzać znowu buta... W ten sposób przemęczyłem się do przystanku z budką w Werchracie na 94 kilometrze, gdzie wziąłem narzędzia, wszedłem do budki, usiadłem na ławce i... podrzemałem sobie dobre kilkanaście minut. Organizm tego potrzebował i dostał. Obudziłem się bo ktoś zasłonił mi światło wpadające do budki przystankowej, otworzyłem oczy, patrzę a tu jakiś facet - jak się okazało chyba Ukrainiec - pytał o drogę do Tomaszowa Lubelskiego.  Po jej wskazaniu, w końcu ustawiłem prawidłowo SPDa na bucie, zjadłem kanapkę i ruszyłem dalej w drogę do Horyńca-Zdroju. I oczywiście pierwszy kilometr najgorszy bo podjazd 8%, po którego pokonaniu na rowerze - o ile bym w ogóle dał radę - miałbym na pewno załatwione kolana i zrąbałbym się do końca. Także ten podjazd sobie przeszedlem, a kolejne do 2 punktu leciałem już z myślą, że tam sobie usiądę i odpocznę.
107 kilometr. Zsiadłem z roweru, oparłem go o ścianę przy wejściu do Pizzerii gdzie miała i była super zupka pomidorowa. Mniam. Dopiero jedząc dotarło do mnie, że coś jest nie tak, coś co do tej pory nie przebijało się do mojej świadomości, ale żyło sobie tuż tuż pod nią. Słońce. Ono mnie spaliło. ja nie spodziewałem się tak mocnego ataku ze strony promieni slonecznych już w maju, i zostałem niemile zaskoczony. Cała twarz spalona, nogi zjarane, ręce też... I organizm, który nie tyle co protestował, ile donosił od paru kilometrów, że ma dosyć i chce siąść i poleżeć i pospać, a nie kręcić dalej pedałami. On się jeszcze nie wyłączał ale czułem, że jest przegrzany. Byłą godzina 15, do końca brevetu jeszcze 6.5 godziny, a żeby porządnie się schłodzić, odpocząć i zabezpieczyć spalenizny na ciele potrzebowałbym co najmniej godzinę czasu. Zostałoby z 5 godzin na pokonanie pozostałych 100 kilometrów. Jeśli do tego doszłyby jeszcze kolejne górki to szanse na ukończenie maratonu o czasie byłyby marne. Poza tym do tego dochodziła jeszcze kwestia przetrenowania - która już kompletnie rozwaliłaby mi wszelkie plany na ten sezon.
Także do Szczebrzeszyna wróciłem samosmrodem, ale dopiero jak wysiadłem z niego po krótkiej drzemce i spróbowałem się przejsć - dotarło do mnie CO zorbiło ze mną owo piękne i wspaniałe słoneczko. Jakoś chodziłem, ale skóra na nogach straciła swoją elastyczność, wszystko zaczęło boleć, palić i tak jak rok temu w czerwcu/lipcu znowu musiałem ratować się apteką i Panthenolem.
Wnioski?
- nogi są jako takie, krótkie górki były w stanie pokonać, ale na dłuższych traciły swoją wytrzymałość
- przelotowa do 31 km/h czyli ciągle początek sezonu
- koniecznie worek do picia w trakcie jazdy
I oczywiście baza baza baza... Nie wiem co będzie w Kościerzynie, ale jestem dziwnie pewien, że 120 km przejadę, ale z 208 kilometrami na pewno będzie problem.





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!