Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2017

Dystans całkowity:673.31 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:30:37
Średnia prędkość:21.99 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:56.11 km i 2h 33m
Więcej statystyk
  • DST 113.61km
  • Czas 05:14
  • VAVG 21.71km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda 105 km

Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 02.06.2017 | Komentarze 0

Kościerzyna i okolice
AVG: 21.68 km/h
MAX: 57.00 km/h
CAD: 60

Tak zatem, bez odpowiedniego przygotowania pojawiłem się na starcie maratonu. Tym razem jakoś wjechanie na górkę przy Aqua Parku zajęło mi jakby mniej czasu, było mniej nerwowo, ale i tak już od początku podejrzewałem że nie pójdzie mi ten maraotn najlepiej i szykowałem się - tka po prostu - na skrócenie trasy. Na zmianę w trakcie z 208 na 105 kilometrów. Dlaczego? Bo nie chciałem się zarąbac i wyglądać jak żywy trup, tak jak to było w 2013 roku. Kiedy to zsiadęłm z roweru i cały drżałem, a tak naprawdę to ostrą metę zaliczyłem... Po czasie? Albo tuż przed końcem. Poszedłem na całość - ale zupełnie niepotrzebnie. Zysku z tego nie było wcale poza liczbami na BSie. Organizm na nowo musiał się składać do kupy, mięśnie odbudowywać od zera i tak dalej.
Dlatego zrobiłem to co mogłem - przygotowałem się na maraton, wywaliłem z sakw wszystko co się tylko dało, nie zabrałem nic poza to co było mi potrzebne do zrobienia 1o0-200 kilometrów na sprawnym rowerze. Żadnych dodatkowych pierdół. A i tak kilka rzeczy wziąłem niepotrzebnie w tym drugi scyzor z imbusami i długie spodnie. Po co, skoro już na starcie je zmieniałem na krótkie?
Start. W chwili kiedy usłyszeliśmy, że zostało 10 sekund spojrzałem na przednie koło, gdzie coś tworzyło dziwny hałas. Patrzę - a tam trytytka mocująca czujnik Czasomierzyka wchodzi między szprychy, zaczepia o nie, zwalnia i hałasuje... 9... 8... 7... Start! Wyruszyłem dość ostro za innymi, trzymając się ich, ale bez rozwalania nóg. Szybki przeskok do głównej krajówki, skręt w prawo i lecimy! A mnie ciągle trytytka hałasuje... Ale jedzie się dobrze mimo to, ciągnę jak tylko mogę i... Muszę. Zjechałem na bok, wyciągnąłem scyzoryk, odciąłem kawał plastiku i... Od razu podjechała Obstawa na motocyklu i szybka gadka - czy wszystko w porządku :D Co jak co - Obstawa, Zabezpieczenie Kaszeberundy jest Mega Super i Hiper. Tam człowiek nigdy nie zostaje sam, zawsze jest ktoś obok :)
Po usunięciu trytytki zbroiło się ciszej i... głośniej bo do uszu trafiły słuchawki. Muzyka umila jazdę i czasami (często?) dodaje energii. I tu się przydała, bo jechałem swoim rytmem, i to całkiem niezłym. Na tyle dobrym, że jak zobaczyłem pierwszy bufet to po prostu go minąłem. Bo na co mi postoje na 18 kilometrze? Nonsens. Dopiero na drugim koło 40 kilometra się zatrzymałem przy szkole, napiłem czegoś uzupełniając płyny i dalej naprzód. Między 50 a 60 kilometrem czekał mnie rozjazd tras: 105 jechała dalej prosto, 208 jak zwykle skręcała w lewo ostro w las. No niestety - mimo iż jechało mi się zupełnie dobrze, osiągi były znakomite - zdecydowałem się na 105 kilometrów. Podjechałem do Zabezpieczających, poinformowałem o zmianie trasy, podałęm swój numerek startowy i pognałem naprzód. Kilka minut potem wyprzedzający mnie kolarze coś do mnie krzyczeli i dopiero po maratonie (przypominam o słuchawkach) uświadomiłem sobie, że oni mnie zapewne kierowali z powrotem ;) Ale ja uparcie podążałem trasą 105 kilometrów. Gdzie niestety część asfaltu nadaje się do wymiany, ale bardzo tragicznie nie było... Nie licząc fragmentu gdzie droga idzie w dół a ja zamiast delektować się super prędkością - muszę ćwiczyć slalom gigant między dziurami i wypatrywać ewentualnych przeszkód, na które mogą natrafić moje małe kółeczka 20" w rowerze. Już raz mi się zdarzyło, że zgubiłem butelkę z izotonikiem na tym zjeździe i musiałem się cofać. Po zjeździe kawałek prostego i podjazd. Ten podjazd już kilkakrotnie dał mi się we znaki... Ale nie w tym roku. Bez nerwów pokonałem go z paluszkiem, tak po prostu. Chyba nawet nie schodząc na I bieg.
I wreszcie kolejny bufet, podjeżdżam a tam _szarańcza_. Zebrane ludy z trasy 65 i 105 oapnowaływ ielki namiot z lodami i obżerają się ile wlezie. Albo i jeszcze bardziej. Wziąłem sobie loda, usiadłem na ławeczce a za mną dwa zdecydowanie przygrube panie przechwalały się ile to już pączków i lodów wchłonęły. Hmmm i jeśli na tym ma polegać ich dieta "sportowa" to... wspólczuję. Efektów nie będzie na pewno. 5 minut? A może 10 minut później wyleciałem z punktu i pociągnąłem dalej. Moje zapasy może się zaczynały już kurczyć, została mi jedna butelka izotoników z moich zapasów, ale kolejny postój za max 20 kilometrów, więc... Co miałem się przejmować, skoro kolejny postój za jakieś 20 kilometrów ;)
Jadąc cały czas wypatrywałem tej jednej górki pod koniec maratonu, która pozbawiła mnie tchu i nagrodziła mnie zadyszką. Ale nie mogłem jej wypatrzeć. Kolejny postój, kolejne picie, jakaś kanapka, kilka ogórków małosolnych (pycha!) i znowu w długą. I znowu wypatrywanie. I trudno w to uwierzyć, ale nie znalazłem. Do samych przedmieść Kościerzyny szukałem, ale w końcu wyszło na to, że musiałęm ją... pokonać bez żadnego "ale", bez zastanawiania się "czy to ta?". Wreszcie - ostra meta, szybki przejazd między pachołkami i już byłem na rondzie, i za chwilę wdrapywałem się bez trudu na Rynek, gdzie po objechaniu ćwiartki wjechałem na metę honorową, gdzie odebrałem medal i... czekał mnie szybki wywiad. Ale po co? A co to jest? Rower? Poziomy? To jeździ? A czy szybciej? ;)
Czy byłem zmęczony? Taaak, ale nie byłem zajechany. Dałem z siebie bardzo wiele, pokonywałem każdą górkę blisko S3 ale jednak na tylko raz lub dwa przekraczając tą granicę. Nogi? W porządku, kolan w ogóle nie poczułem. Jedyny problem? Upał, który po kilku minutach dał mi się we znaki i musiałem szukać ochłodzenia w barze mlecznym gdzie zjadłem przydziałowe spaghetii bolognee. Tam też odpocząłem trochę i przed 14 wróciłem do noclegowiska. Tam pierwszą czynnością było pozbawienie się ubrania i wskoczenie pod prysznic. A drugą - szybki marsz do łóżeczka i przespanie się około 1.5 godziny. Niby krótko, ale to wiele pomogło, organizm odpoczął i był już gotów do dalszych trudów - wizyty w Aqua Parku i moczenia się w wodze :D Polecam każdemu :)

Po 4 dniach.
Już wiem, że to nie było przetrenowanie. Organizm dostał kopa, mięśnie też - ale są tego bardzo pozytywne efekty. Nogi zaczynają podawać :)




  • DST 38.06km
  • Czas 01:39
  • VAVG 23.07km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Czwartek, 25 maja 2017 · dodano: 25.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.84 km/h
MAX: 50.11 km/h
CAD: 66

Chyba nie jest najlepiej. Spodziewałem się pewnego przyrostu mocy po tylu treningach, ale tego ciagle jeszcze nie ma. Wręcz bym powiedział, że dzisiejszy podjazd na Książęcej był dla mnie trudniejszy i gorzej mi się jechało niż przedwczoraj. Być może więc proces regeneracji nie został zakończony albo czegoś w nim brakuje. Tylko czego? Ogólnie to jeździ się dobrze, ale nie widzę w sobie specjalnej chęci do deptania, jakby brakowało mi też przekonania do wrzucania biegu na którym mogę wyciągnąć standardową przelotową. Brakuje mocy? Pewnie tak. Ruszanie też jest ciągle moim słabym punktem, też jest ciągle ospałe.
Ale za to na swojej uliczce ponownie zobaczyłem na liczniku 40, więc jeszcze na coś mnie stać.




  • DST 38.03km
  • Czas 01:39
  • VAVG 23.05km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Wtorek, 23 maja 2017 · dodano: 25.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.96 km/h
MAX: 50.68 km/h
CAD: 67

Na koniec dnia wracając do domu udało mi się z wielkim mozołe ale jednak dojść do 40 km/h na uliczce pod domem. Kosztowało to sporo trudu ale się udało. Mimo iż ciągle brak formy... Przez pierwsze 10 kilometrów do roboty jakoś jechałem, ae brakowało jakby mocy, po dojechaniu do stolicy - doznałem przyspieszenia i nóżki zaczęły kręcić jakby lepiej, mimo iż wchodziły chwilami w interwały. Prędkość przelotowa na trasie rzędu 27-28, po wjechaniu do miasta osiągnęła 30 więc coś się poprawia. Interesujące jest też to, że po wyjechaniu na górę jadąc z powrotem praktycznie od razu miałem moc na przyspieszenie, nie było regenerowania zbyt dużego - mimo iż parę dni wcześniej były z tym problemy na maratonie.




  • DST 8.29km
  • Czas 00:21
  • VAVG 23.69km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Potreningowo

Niedziela, 21 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 23.16 km/h
MAX: 31.00 km/h
CAD: 68
Bez sakw.

Rozruchowo - rozjazdowo. Tyle, aby nogi nie zapomniały jak to jest jeździć rowerem. Ale też parokrotnie starałem się osiągnąć swoją standardową przelotową i nogom się to udawało bezproblemowo. Oczywiście przy lżejszym rowerze, bez obciążenia duperelkami to w sumie nie trudność, ale tu chodziło właśnie o taki lekki przejazd. Nogom się podobało, ale godzinę po czuję, że mają mnie dosyć na dzisiaj i wcale się im nie dziwię, faktycznie wczoraj dostały mocno w kość.




  • DST 107.63km
  • Czas 05:16
  • VAVG 20.44km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet w Szczebrzeszynie

Sobota, 20 maja 2017 · dodano: 21.05.2017 | Komentarze 0

Szczebrzeszyn i okolice
AVG: 20.40 km/h
MAX: 59.34 km/h
CAD: 61

Wydawało mi się, że jestem przygotowany do brevetu i jakoś podołam. Ciężko boc iężko, ale dam radę. W sumie to i tak było, gdyby nie jedna rzecz, ale po kolei. Po ruszeniu spod rynku w Szczebrzeszynie zająłem strategiczne miejsce w połowie stawki, która jednak jechała nieco szybciej niż ja, i to nieco wystarczyło abym po kilkunastu minutach znalazł się gdzieś na końcu. Ale i ten koniec nie był za duży - raptem dwie młode rowerzystki, które ciągnęły ile mogły za mną, a ja robiłem co mogłem, aby nie dać się wyprzedzić... jednak po dziesięciu kilometrach od mety musiałem uznać wyższość lepiej przygotowanych zawodniczek i... wykorzystałem moment w którym mnie mijaly aby im siąść na kole. Wydawało mi się, że będą starały się urwać - ale na szczęście nie, dokonały tyko zmiany. Ufff... Dzięki temu jechało mi się lepiej,gdyż szanowne panie chroniły mnie przed wmordewindem ;) (o ja pasożyt! ;) ) W ten sposób jadąc w trójkę dojechaliśmy do Zamościa. Niestety - kolejne kilometry wiodły już po większych górkach, na które nie byłem za mocno przygotowany. Nogi robiły co mogły, organizm działał, ale możliwosci regeneracyjno po wjechaniu na szczyt były mniejsze niż powinny, nie mogłem przyspieszyć na poziomym do normalnej prędkości przelotowej i zostałem z tyłu. Jakby tego było mało, po drodze natrafiłem na małą serpentynkę prowadzącą pod górę, gdzie bez redukcji do najmniejszej tarczy na kasecie nie miałbym w ogóle szans na podjechanie. I wtedy własnie zgubiłem rowerzystki i Marcina. W Tomaszowie byłem tylko kilka minut na punkcie. Wyrzucenie pustych butelek po izotonikach, doładowanie kanapki, izotonika i naprzód. Niestety w końcu pojawił się znowu ten sam problem z bolącą lewą stopa i ścięgnem Achillesa i wreszcie przyjrzałem się temu co się dzieje: krzywo zamocowany blok SPD. Spróbowałem go poprawić i ruszyłem daej, ale sytuacja się powtórzyła, absolutnie coś było nie tak, ale ja chciałem jechać a nie siadać na ziemi i sprawdzać znowu buta... W ten sposób przemęczyłem się do przystanku z budką w Werchracie na 94 kilometrze, gdzie wziąłem narzędzia, wszedłem do budki, usiadłem na ławce i... podrzemałem sobie dobre kilkanaście minut. Organizm tego potrzebował i dostał. Obudziłem się bo ktoś zasłonił mi światło wpadające do budki przystankowej, otworzyłem oczy, patrzę a tu jakiś facet - jak się okazało chyba Ukrainiec - pytał o drogę do Tomaszowa Lubelskiego.  Po jej wskazaniu, w końcu ustawiłem prawidłowo SPDa na bucie, zjadłem kanapkę i ruszyłem dalej w drogę do Horyńca-Zdroju. I oczywiście pierwszy kilometr najgorszy bo podjazd 8%, po którego pokonaniu na rowerze - o ile bym w ogóle dał radę - miałbym na pewno załatwione kolana i zrąbałbym się do końca. Także ten podjazd sobie przeszedlem, a kolejne do 2 punktu leciałem już z myślą, że tam sobie usiądę i odpocznę.
107 kilometr. Zsiadłem z roweru, oparłem go o ścianę przy wejściu do Pizzerii gdzie miała i była super zupka pomidorowa. Mniam. Dopiero jedząc dotarło do mnie, że coś jest nie tak, coś co do tej pory nie przebijało się do mojej świadomości, ale żyło sobie tuż tuż pod nią. Słońce. Ono mnie spaliło. ja nie spodziewałem się tak mocnego ataku ze strony promieni slonecznych już w maju, i zostałem niemile zaskoczony. Cała twarz spalona, nogi zjarane, ręce też... I organizm, który nie tyle co protestował, ile donosił od paru kilometrów, że ma dosyć i chce siąść i poleżeć i pospać, a nie kręcić dalej pedałami. On się jeszcze nie wyłączał ale czułem, że jest przegrzany. Byłą godzina 15, do końca brevetu jeszcze 6.5 godziny, a żeby porządnie się schłodzić, odpocząć i zabezpieczyć spalenizny na ciele potrzebowałbym co najmniej godzinę czasu. Zostałoby z 5 godzin na pokonanie pozostałych 100 kilometrów. Jeśli do tego doszłyby jeszcze kolejne górki to szanse na ukończenie maratonu o czasie byłyby marne. Poza tym do tego dochodziła jeszcze kwestia przetrenowania - która już kompletnie rozwaliłaby mi wszelkie plany na ten sezon.
Także do Szczebrzeszyna wróciłem samosmrodem, ale dopiero jak wysiadłem z niego po krótkiej drzemce i spróbowałem się przejsć - dotarło do mnie CO zorbiło ze mną owo piękne i wspaniałe słoneczko. Jakoś chodziłem, ale skóra na nogach straciła swoją elastyczność, wszystko zaczęło boleć, palić i tak jak rok temu w czerwcu/lipcu znowu musiałem ratować się apteką i Panthenolem.
Wnioski?
- nogi są jako takie, krótkie górki były w stanie pokonać, ale na dłuższych traciły swoją wytrzymałość
- przelotowa do 31 km/h czyli ciągle początek sezonu
- koniecznie worek do picia w trakcie jazdy
I oczywiście baza baza baza... Nie wiem co będzie w Kościerzynie, ale jestem dziwnie pewien, że 120 km przejadę, ale z 208 kilometrami na pewno będzie problem.




  • DST 37.97km
  • Czas 01:40
  • VAVG 22.78km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty i z powrotem

Wtorek, 16 maja 2017 · dodano: 16.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 22.64 km/h
MAX: 49.60 km/h (Książęca)
CAD: 67

Źle nie jest, ale średnio też jeszcze nie. Stać mnie na utrzymanie tych 28 km/h przelotowej przez jakiś czas, ale ruszanie to niestety ciągle mały dramat - brakuje mi mocy i siły. Przydałoby się jeszcze kilka tygodni na pojeżdżenie przed kolejnym brevetem, a tu niestety czasu coraz mniej i obawiam się, że na Kaszeberundzie nie pójdzie mi najlepiej... O brevecie w Szczebrzeszynie nawet nie myślę, bo to będzie sajgon. Dzisiejsze pokonanie Zajęczej i potem kawałka Oboźnej jasno mi pokazało ile mam poweru (ile go nie mam).
Poza tym z rana poprawiłem ustawienie bloku SPD na bucie i to był dobry pomysł, od razu jechało mi się lepiej niż przedwczoraj.




  • DST 72.40km
  • Czas 03:01
  • VAVG 24.00km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo poza komin - do Kampinosu i z powrotem

Niedziela, 14 maja 2017 · dodano: 14.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Leszno - Kampinos - Podkampinos - Piorunów - Błonie - Ożarów
AVG: 23.96 km/h
MAX: 34.37 km/h
CAD: 68

Początkowo dzisiaj było nawet lepiej niż wczoraj - po rozgrzaniu nóżek błyskawicznie zaczęły nabierać prędkości i te pierwsze kilometry robiłem jeszcze szybciej niż wczoraj. Niestety - im dalej w las tym więcej drzew i ta energia dosyć szybko zaczęła się kończyć. Już w okolicach Leszna zaczynałem mieć dosyć, a po dojechaniu do Kampinosunie myślałem już o "setce" a tylko o w miarę spokojnym dotarciu dod omu. Stąd też skręciłem na południu i zacząłem mozolną walkę to z wiaterkiem to z niewielkimi podjazdami, które mieszkając i trenując w Bydgoszczy bym pokonał na jednym wdechu... A tu niestety, na tej nizinie przychodzi mi pokonywać nieco z większym trudem. Walka jednak trwała, ja wykorzystywałem max techniki i ciągnąłem ile fabryka dała, co w końcu przyniosło wymierny efekt i znalazłem się na "ziemi obiecanej" (i przeklętej bo z zakazami), czyli na DK92. Ale co to dla mnie. Nie raz i nie dziesięć leciałem po tej krajówce czy to smrodem czy rowerkiem, niestraszne mi takie drogim i pokonanie pozostałcyh dwudziestu kilometrów było już proste, chociaż oczywiście wymagało wiekszej uwagi i częstszego patrzenia w lusterko.
Straty... Nogi mnie bolą, w kość dostały ścięgna przy lewej kostce, chyba się coś dzieje z lewym SPDem, muszę poprawić mocowanie na bucie, bo podczas jazdy noga jest przekrzywiona do wewnątrz. No i mięśnie nóg pobolewają podobnież jak i kolana - czyli nieco przedobrzyłem. na szczęscie chyba nie aż tak jak przy tych większych treningach jakie robiłem ostatnio.
Następny najbliższy trening? Chyba we wtorek lub środę, jeszcze nie wiem jak to rozłożyć.

P.S. Podoba mi się wyższa kadencja - chyba już zdecydowanie mam nieco więcej formy niż miałem albo/oraz lepiej operuję manetką zmiany biegów ;)




  • DST 36.65km
  • Czas 01:31
  • VAVG 24.16km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo dookoła komina III

Sobota, 13 maja 2017 · dodano: 13.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Mościska - Truskaw - Stare Babice - Ożarów
AVG: 24.06 km/h
MAX: 40.36 km/h (dokręcone!)
CAD: 66

Tak jak poprzednio - kółeczko dookoła komina do Truskawia i z powrotem. Nie powiem, żeby mi szło to znakomicie już i w ogóle pirat rowerowy - ale było zupełnie przyjemnie. Przelotowa w granicach 29-31 km/h czyli zupełnie przyzwoicie, jednak ciągle jeszcze brakuje mocy, chociaż pojawia się siła. Jest łatwiej nabrać prędkość, łatwiej ją utrzymać. Jest też troszkę więcej mocy przy podjazdach i pojawiają się próby utrzymania prędkości kosztem dodatkowego wysiłku. Zatem wszystko dąży do normalnego, "sezonowego" stanu kondychy. To dobrze, bo już za tydzień Szczebrzeszyn i chciałbym tam raczej lepiej wypaść niż na Pomiechówku.




  • DST 32.07km
  • Czas 01:21
  • VAVG 23.76km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo dookoła komina II

Czwartek, 11 maja 2017 · dodano: 11.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Mościska - Truskaw - Stare Babice - Ożarów
AVG: 23.73 km/h
MAX: 32.24 km/h
CAD: 66

Tego nie było w dzisiejszych planach, ale kiedy wróciłem z Warszawy okazało się, że jest na tyle ciepło i słonecznie, że może warto by wyskoczyć i zobaczyć jak się spisują nogi na rowerze. Zatem wyskoczyłem, początkowo nie wiedząc nawet gdzie pojadę. Oczywiście nieruszane mięśnie nóg na początku nieco protestowały, nie chciało im się pracować, ale w okoliach 5 kilometra obudziły się i zaczęły ciągnąć tak jak im kazałem. A moje wymagania rosły w miarę upływu czasu - i coraz lepiej mi się jechało. Niestety późna pora wyruszenia robiła swoje, rosnące zimno robiło swoje podobnie jak i wmordewind podczas powrotu, także te ostatnie kilometry poszły mi nieco gorzej. Ale jednak na pewnych odcinkach przelotowa sięgała 29-30 km/h czyli nie jest źle, jakiś postęp jest widoczny i może jednak ten brevet w Szczebrzeszynie nie będzie kolejną porażką.




  • DST 86.72km
  • Czas 03:51
  • VAVG 22.52km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do Żyrardowa i z powrotem

Sobota, 6 maja 2017 · dodano: 06.05.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Pruszków - Jaktorów - Żyrardów
AVG: 22.44 km/h
MAX: 39.76 km/h
CAD: 65

W zasadzie to nie był specjalnie planowany wyjazd. Po prostu wróciłem z miasta, wsiadłem na rower i pojechałem. Najpierw do Pruszkowa na mały, krótki obiadek a potem z wmordewindem do Żyrardowa przez DW719. Początkowo jechało się tak średnio, ale jak się nóżki obudziły, zacząłęm jechać aktywniej zmieniając przełożenia to od razu poprawiła się wydajność i przelotowa sięgnęła w końcu do tych 24-25 km/h. Czyli nie tak znowu bardzo źle jak na początek sezonu i przeszkadzający wiatr.
W Żyrardowie odpocząłem, zjadłem, zobaczyłem to co miałem zobaczyć, czyli Zlot EV i wystawiane na nim wehikuły. A potem, koło 19 wyruszyłem w drogę z powrotem. I trzeba przyznać, że z powrotem jechało się już znacznie lepiej. Aczkolwiek pod sam koniec przed Pruszkowem dogoniły mnie jakieś liczne SUVy czy inne badziewia w stylu "pokaż się a zastaw się w MAX wielkim smrodzie", które miały tak ustawione światła aby nie oświetlać drogi tylko to co jest przed smrodem w powietrzu. I nie, ich kierowcy jakoś nie reagowali na zasłanianie przeze mnie lusterka, widać nie umieli skojarzyć o co chodzi. A szkoda, bo miejsce takich oślepiaczy jest nie na drodze - ale na złomie. Skoro właściciel nie dba o swojego smrodzika i stwarza zagrożenie dla innych - nie powinien mieć smroda. :P
Jakby tego było mało - w Pruszkowie panuje jakaś PLAGA muszek, które latają na niewielkiej wysokości, a po zobaczeniu czegoś co porusza się nisko i ma światło - natychmiast do tegoż światła lecą. W pewnej chwili po prostu musiałem wyłączyć czołówkę, bo nie dało się jechać - miałem całe tłumy martwych i wpół żywych meszek na sobie, na twarzy, na ramionach... Po prostu totalna porażka. Dopiero przed skrętem w Żbikowską muszki zniknęły i dało się ciągnąć dalej.
Na sam koniec szybki test mocy i zarazem prędkości - udało mi się docisnąć mięśnie i wyciągnąć "aż" 35 km/h na ostatniej prostej. Słabo, ale nieźle jak na 4 przejazd rowerkiem w sezonie? Moim zdaniem przyzwoicie.