Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2017

Dystans całkowity:580.94 km (w terenie 0.00 km; 0.00%)
Czas w ruchu:25:31
Średnia prędkość:22.77 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:64.55 km i 2h 50m
Więcej statystyk
  • DST 196.80km
  • Czas 08:04
  • VAVG 24.40km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet 300 km Miechów

Niedziela, 23 lipca 2017 · dodano: 23.07.2017 | Komentarze 0

Miechów i trasa brevetu
AVG: 24.37 km/h
MAX: 60.48 km/h
CAD: 67

Czego się boję na poziomce najbardziej? Złapania przedniego kapcia w tempie ekspresowym jadąc z dużą prędkością. Czyli właśnie tego co mnie spotkało na 4 kilometrze na brevecie. Ale po kolei.
W bazie maratonu pojawiłem się o 23:05. Szybkie rozpakowanie tego co potrzebne na już i w nocy. Kolacja "pudełkowa". Gadka z Organizatorem (Pozdro Wojtku!) i w końcu na twardej podłodze, karimaty, materacyk samodmuchający się i spać. Tzn łatwo powiedzieć. Ale zasnąć łatwo nie było, a jak już zasnąłem to się budziłem bo niewygodnie. Jednak do tej 6 z minutami dospałem, wstałem o 7 rano. Szybkie śniadanie "pudełkowe", picie i wreszcie wyciąganie roweru z autka. Przepakowanie - niestety bez patrzenia na listę rzeczy do zabrania, co poskutkowało niezabraniem jednej z ważniejszych rzeczy - krówek. Bywa. Jeszcze tylko założenie nowiutkich butów SPD SIDI i byłem gotowy.
Wreszcie - start. Ruszyłem, wyjechałem na ulicę i dawaj się piąć pod górę i na Rynek, z którego wyskoczyliśmy na trasę. Zjazd w dół, >50 km/h na "dzieńdobry" - obudziło. Gobiłem ile mogłem, nie zostałem jakoś w tyle, dogoniłem peleton i ciągnąłem opodal za nim mając na liczniku cały czas > 30km/h w czym bardzo mi pomagała niezła kondycja i niewielki spadek z góry. ;) Na liczniku rosły cyferki dystansu i tak byłoby fajnie i przyjemnie, gdyby nie jakaś gorsza nawierzchnia. I to taka, że ja osobiście bym jej nie zaliczył do takich mogących coś uszkodzić. Ale jednak. Wleciałem w coś, kompletnie dla mnie niegroźnego. Kolejne metry - korekta kursu. Ominięcie czegoś czy coś w tym stylu i nagle poczułem, że nie mogę zrobić korekty! Ona nie wychodziła! Dodałem jeszcze więcej siły na kierownicę w lewą stronę - uff, wróciłem na trasę, ale rower przechyla się na lewą stronę i jadę przechylony przez sekundę czy dwie o jakieś 10^! W głowie pojawia się myśl: "będzie szlif!!!". Z ust wydarł się krzyk: "aaaa!" - żeby ci co jechali za mną dali mi więcej miejsca na manewy. W tym czasie rower poszedł już na prawo, Znowu chwila walki! I to była ta chwila w której już słyszałem telepanie się czegoś pode mną, ale jeszcze nie wiedziałem co to jest. Dłonie już zacisnęły się na hamulcach, zacząłem hamować jednocześnie czując to co kiedyś w podobnych przypadkach - utrata stabilności w jeździe na wprost. Głowa podpowiedziała co to jest: dętka. Ale jednocześnie nie widząc koła, "zdrowy rozsądek" podpowiadał: "z tyłu" ;) co oczywiście było bzdurą. A tymczasem - zwalniając musiałem dopilnować, aby jechać cały czas prosto, nie dopuścić do przewrócenia się roweru. A to przy początkowej prędkości rzędu 34-35 km/h proste nie było. Ale się udało.
Stanąłem - patrzę. Z przodu flak. Totalny.
Co zrobiłem w tej sytuacji? To co zwykle. Podniosłem się, poinformowałem miających mnie rowerzystów, że to tylko dętka i dociągnąłem rower w cień kilkadziesiąt metrów dalej. W tym czasie minęły mnie jeszcze kolejne osoby i peleton grupy Omega. A ja oparłem rower o trawę, podniosłem się, rozejrzałem... No co? Nic. Nic mi nie jest. Udało się!!! NIc mi się nie stało! Dałem radę! Naprawa trochę potrwała, starannie obejrzałem dętkę i... nic nie znalazłem. Dopiero próby napompowania jej uświadomiły mi, że to nie jest dziurka, ale typowy snake. Dwa charakterystyczne "ukąszenia". Tylko jak i kiedy i gdzie??? Obejrzałem oponę - była czysta w środku. Oczyściłem obręcz, założyłem kolejną warstwę taśmy izolacyjnej (warto mieć) i założyłem nową dętkę. I tu pojawił się dylemat: pompka taka sobie, do więcej jak 4 atm nie dobije, a ja standardowo na trasie mam 6. A na maratonach dobijam do 7. I gdzie ja teraz na takim za(_|_)u znajdę stację z porządnym TIRolotowym kompresorem? A baza maratonu - 3.5km z tyłu,gdzie na parkingu stało moje autko z moją pompką w środku. Zatem - szybki (pod górę? wolny raczej) powrót pod Dom Kultury. I tu mam szczęście - Wojtek jeszcze jest, więc mogę się obmyć i ze swojej wielkiej torby - jamnika - wyciągnąć jeszcze jedną zapasową dętkę. Lepiej mieć 3 niż 2 zapasowe, nie? Notabene - dobrze, że mi ktoś powiedział jak wyglądałem: jakbym miał na sobie barwy wojenne czy inne maskujące ;). Po obmyciujeszcze twarzy do smroda, pompka, pompowanie - i w drogę. I podobno w chwili kiedy ja wyjeżdżałem to do bazy wrócił Damian z rozwaloną tylną piastą :[ Jak pech to pech. Swoją drogą byłem zapobiegawczy - 6 izotoników w sakwach wiozłem. Miałem co dźwigać, nie? [tylko po co mi tego aż tyle???] Z bazy wyjechałem ostatecznie ok 9:10. Pierwsze 50 kilometrów "jakoś" przeleciałem. Było ciężko. Górki były momentami długie, w dodatku miałem wrażenie, że jazdę z wmordewindem więc zwalnia mnie znacząco. A w dodatku zrozumiałem, że te 1800 metrów przewyższenia na całej trasie to... bujda. W pewnym sensie. Dlaczego? Bo one nie rozkładają się na 300 kilometrów trasy - ale na niecałe 200. A jak o tym już pomyślałem, zastanowiłem się co właśnie robię - mijam ostatnie górki i wylatuję na płaskie aby za 100km wpaść na górki na ostatnie prawie 150 kilometrów - to ochota na dalszą jazdę zaczęła mi znikać... Ale nie, ja tak łatwo nie odpuszczę. "Dojadę do setki i zobaczę co dalej". No i tak zorbiłęm, ale doły mi się pojawiały dalej. Na 80 kilometrze doszło do mnie też, że bawię się w maratony a nie przepaliłem jeszcze nawet połowy tłuszczu jaki powinienem zrzucić. I stąd takie problemy chwilami na górkach mimo bardzo dobrego wytrenowania mięśni nóg i jako takiej kondycji. Na szczęście znalazłem znakomity sposób na zajęcie mózgu innymi myślami - po prostu włączałem kolejne mp3 z wokalem. Ona/on/oni śpiewali, a ja ich słuchałem i tak sobie jechałem oderwany od smutnej rzeczywistości, nie zastanawiajac się nad tym co może pójść nie tak, czy dam radę, czy zdążę na czas do mety i td itp. Dzięki temu jechało się znacznie lepiej i przyjemniej. Niestety na 95 kilometrze w końcu BÓL stał się tak duży, że nie mogłem go już dłużej ignorować. BÓL stóp, które w nowych butach SPD zaczynały się czuć coraz gorzej. Oczywiście spróbowałem poluzować zapięcia, rzepy i stawałem częściej. Ale ciągnąłem, starając się na tyle ile mogłem jechać wyłącznie na kadencji, bez siłowania się co by nie powodować kolejnych bóli. Ale i tak co kilkanaście kilometrów po prostu musiałem stanąć, zdjąć nogi z pedałów i odpocząć. Po setnym kilometrze skończyły się moje izotoniki, zaczęły izotoniki sklepowe, do tego cola i potem pepsi. W międzyczasie padł mi kabelek od słuchawek, praktycznie straciłem lewą słuchawkę, jakoś udało mi sie ją podkleić, ale i tak przerywała. Tak to jest jak się wciska kabel z dużym smartfonem do kieszeni, której wymiary na to nie za bardzo pozwalają. Potem na tyle mocno lało się z nieba żaru, że już nie myślałem o niczym, tylko aby stanąć gdzieś... I tak wjechałem do jakiejś wsi, podjechałem pod sklep, stanąłem w cieniu i opadłem na zagłówek. Gooorąąąąco. Upał taki, że się ze mnie lało. Przez kilka minut sieciałem nieruchomo póki nie ochłonąłem, totalnie odprężony. To było dobre, ale nie mogło trwać wiecznie. Wypiłem, podjadłem, ruszyłem dalej. Właśnie tam zorientowałem się pp spojrzeniu wcześniej na licznik, że wskazówka prędkości średniej cały czas pokazuje jej wzrost... I kiedy poklikałem okazało się, że mam po160 kilometrach średnią 24.61 km/h. NIeźle, jak na takie górki na początku oraz jazdę pod wiatr przez większość czasu. We wsi stałem krótko, łącznie może z 10 minut, po czym poleciałem dalej. Aż wylądowałem w Połanicy, gdzie chwilę szukałem restauracji WInnica, gdzie miałem podbić kartę kontrolną. Byłem tak zmiksowany, tak zmęczony już, że nie myślałem o tym co robią dzieciaki obok, chciałem usiąść, wypić i jechać dalej. I żeby nogi nie bolały, ale te niestety uparcie co kilkanaście kilometrów mocno dawały o sobie znać. Nie chciałem się poddawać, nie myślałem o o ewentualnym wezwaniu pomocy... Ale w Połanicy pierwszy raz wyjąłem smartfona i sprawdziłem najkrótszą drogę do Miechowa. 90 kilometrów. Sporo. A droga po trasie? Niewiele dłużej, bo ile? 150? "Nie, nie poddam się tak łatwo, jadę dalej ile się da, najwyżej dojadę nad ranem". Za Połanicą zaczęło sie górkować. W Staszowie byłem przez moment, tylko tyle aby przelecieć przez miasteczko. Im szybciej - tym lepiej bo już powoli kończył mi się czas. Była 19, a ja miałem jeszcze ponad 100 kilometrów do zrobienia i czas do 4 nad ranem. Teoretycznie do zrobienia, o ile górki by mnie nie zamęczyły, czego się trochę obawiałem. No i niestety - buty dawały coraz mocniej w kość. Ostatni przystanek zrobiłem na 181 kilometrze, tam też stwierdziłem, że temperatura jest jako taka, że teraz mogę pedałować do 200 kilometra i tam stanę jeszcze odpocząć,a przy okazji znajdę jakiś sklep na uzupełnienie płynów. Po 190 kilometrze moje stopy zaczęły mnie informować, że albo przestanę kręcić, albo będę miał dziury w stopach. Nie wierzyłem im :D Ciągnąłem dalej, wdrapywałem się na kolejne pagóreczki szukając tych więikszych gór, których jeszcze nie było. Na 196 kilometrze minęło mnie kilka samochodów a jeden z nich zjechał gdzieś w bok i kiedy dojechałem - okazało się, że to Wojtek i Damian. Damian wyszedł na ulicę, pomachał, więc zatrzymałem się. Okazało się, że oni przyjechali... po mnie. Szok. Ja co jakiś czas raportowałem Wojtkowi jak mi idzie, ale nie sądziłem że aż tak kiepsko. Wstałem z roweru aby porozmawiać, odstawiłem go na bok. I tak od słowa do słowa, idąc do smroda zacząłem czuć ten BÓL stóp. Tak jakbym chodził mając w środku kamienie podłożone pod podbicia palcy. Po prostu coś niesamowicie bolesnego. Przeszedłem raptem z 10 metrów, ale ból był taki, że po takim króciutkim dystansie miałem dosyć chodzenia. Musiałbym usiąść, odczekać, odpocząć aby ruszyć dalej. Jeszcze trochę się broniłem, że jeszcze daję radę, ale stopy mówiły mi coś innego. A starych butów oczywiście przy sobie nie miałem. Zdrowy rozsądek podpowiadał - pakuj się i jedź. Honor i duma - kręć dalej. Zalicz chociaż ten 1 brevet w końcu. I to taki! 300km! Po górkach! Miechów! Pod Krakowem! A stopy? One nie chciały chodzić, każdy krok = BÓL. Jakbym miał wsiadać i jechać dalej...
Zapakowałem się do SUVa. Wróciłem na 4 kołach do Domu Kultury, gdzie od razu wszamałem ile mogłem żurku (pyszny!) i przepakowałem rower do swojego samosmroda. Ale jeszcze wtedy, chodząc już w cywilnych butach mocno odczuwałem te godziny nabite w tych nowych narzędziach tortur zwanych butami SPD SIDI. Oczywiście to był błąd zakładać tak na świeżo, ale myślałem, że skoro 6km przejechałem w nich i nie narzekałem to będzie dobrze. Ale niestety nie było. Błąd i to mój.
Dzień po - czuję się rozwalony jeszcze. Nogi są obolałe, kolana ciutkę narzekają ale nie trzeszczą, więć źle z nimi nie jest. Podbicia palców - już jako tako. Ale mięśnie chcą odpoczywać i to czuję.
Poza tym czeka mnie zakup nowych słuchawek, bo jazda na dłuższych dystansach bez muzyki w uszach to kiepski pomysł.
I pytanie które sobie zadawałem potem jadąc samochodem i w bazie: czy gdyby nie buty - czy dałbym radę? Patrząc na przebieg trasy, który widziałem potem z okna smroda - myślę i jestem pewien, że na 99% - tak. Tylko w innych butach. Może nawet w starych.




  • DST 5.76km
  • Czas 00:13
  • VAVG 26.58km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Sprawdzenie nowych butów SPD

Czwartek, 20 lipca 2017 · dodano: 20.07.2017 | Komentarze 0

Ożarów i okolice
AVG: 25.88 km/h
MAX: 33.60 km/h
CAD: 69

To był taki szybki wypade celem przetestowania jak zadziałają nowe buty. I zadziałały zupełnie nieźle. Bez żadnych obaw, bez bólu podbić stóp mogłem pociągnąć tyle ile podała noga. Czyli na góreczce na Partyzantów miałam >30 km/h czyli bardzo ciekawie. Także kondycja nieco lepsza. Niestety na prostej Strzykulskiej pojawiły się bóle zewnętrznych krawędzi stóp i teraz to już nie wiem o co chodzi. Chyba muszę poszperać w necie.
Poza tym czeka mnie podniesienie zagłówka jeszcze przed wyjazdem do Miechowa.




  • DST 32.19km
  • Czas 01:09
  • VAVG 27.99km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo dookoła komina VI

Środa, 19 lipca 2017 · dodano: 19.07.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Mościska - Truskaw - Stare Babice - Ożarów
AVG: 27.79 km/h
MAX: 36.94 km/h
CAD: 69

Jakos jak wyjechałem to nie czułems pecjalnej weny do jeżdżenia, jakoś brakowało moim nogom czegoś. To coś, czego brakowało to chyba były węglowodany - po prostu byłem zaraz po śniadaniu i żołądek jeszcze trawił. Ale około 4-5 kilometra zrobiło się dobrze (czyt: przydała się krówka) i zacząłem gonić. Od razu zauważyłem, ze idzie mi lepiej niż poprzednim razem ale miałem też podejrzenie, że to kwestia wiatru - i faktycznie tak było. Tym razem jednak wykorzystałem go jak tylko mogłem i ciągnąłem ile wlezie dochodząc do przelotowej 34-35 km/h. Oczywiście to nie mogło trwać długo i po zmainie kierunku jazdy zgodnie z pętelką zrobiło się nieco pod wiatr a po kolejnej zmianie ejchałem już z przelotową 27 km/h a i to jak się potem okazało na najcięższym biegu. Miałem nawet ochotę go zrzucić ale pomyślałem, że nogom przyda się jak dostaną porządniejszy wycisk i na tym biegu wróciłem pod dom.
Co dalej? Koniecznie muszę wywalić obecne buty SPD. One są miękkie i przy mocniejszym pociśnięciu od razu bolą mnie w nich stopy a to uniemożliwia rozsądne trenowanie. Poza tym do zmiany mam wysokość zagłówka oraz - jednak - odległość do suportu jest ciutkę za duża. Tylko jakby tu ją skrócić? :]
Mam też dziwne wrażenie, że wtedy tydzień temu we wtorek jednak się przetrenowałem. Trzeba było dać sobie spokój z trenowaniem dalej, poczekać na kompletną regeneracje i zrobić tylko kilka kilometrów przypominających/regenerujących.




  • DST 32.75km
  • Czas 01:13
  • VAVG 26.92km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Treningowo dookoła komina V

Niedziela, 16 lipca 2017 · dodano: 16.07.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Mościska - Truskaw - Stare Babice - Ożarów
AVG: 26.58 km/h
MAX: 33.38 km/h
CAD: 70

W sumie to już nie wiem czy mam tą formę czy nie. Ostatnio we wtorek jak przyładowałem to już po drodze poczulem, że chyba za szybko wsiadłem na rower. A dzisiaj z kolei - znowu na początku był power. na Partyzantów malutka góreczka, większa niż na Floriana - i proszę 30 km/h ot tak bez niczego. Niestety potem było gorzej - wmordewind i to taki kręcący, że nie wiedziałem już z której strony wieje. Ale na tyle silny, że przelotowa maksymalną rzadko kiedy widziałem, chociaż dzielnie udawało mi się ją trzymać w zakresie 28-30 km/h. I to mimo wmordewindu. Czyli bardzo źle nie było. Niestety - w dalszym ciągu mocno irytują mnie te buty SPD jakie mam. Wyrobiła się tam podeszwa, stała się mięciutka i niestety moje stopy coraz bardziej dają mi się we znaki żądając zmiany obuwia na inne. Co też zapewne nastąpi jeszcze w tym tygodniu - przed Miechowem.
Organizm? Wydaje się być chwilami zadyszany, zwiększona jeszcze waga robi swoje. Ale jest rosnąca wytrzymałość.
Nogi? Odczuwałem przez jakiś czas drobne zmęczenie podczas jazdy, które rosło, ale potem się unormowało i... znikło? Nie rozumiem. Odpuściło?
Zastanawiałem się też dzisiaj czy aby się nie przetrenowałem ostatnio - ale chyba nie, skoro wykreciłem taką ładną średnią. Być może temperatura i ten wmordewind zrobiły swoje razem z tymi butami jakie mam i stąd to częściowe niezadowolenie. Ale ta średnia mówi wprost: jest dobrze.





  • DST 18.71km
  • Czas 00:49
  • VAVG 22.91km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Z roboty

Wtorek, 11 lipca 2017 · dodano: 11.07.2017 | Komentarze 0

Warszawa - Ożarów
AVG: 22.56 km/h
MAX: 39.12 km/h
CAD: 67

Z wmordewindem jechało się już znacznie gorzej. Nawet na podjeździe na Książęcej czułem, że mnie zatrzymuje. A kiedy już znalazłem się na górze - moje nogi stwierdziły jasno, że dalej nie jadą.
Czyli - faktycznie, przesadziłem. Trzeba było jeszcze ten 1 dzień odczekać, dać się zregenerować nogom do końca.




  • DST 19.39km
  • Czas 00:46
  • VAVG 25.29km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Do roboty

Wtorek, 11 lipca 2017 · dodano: 11.07.2017 | Komentarze 0

Ożarów - Warszawa
AVG: 24.99 km/h
MAX: 52.81 km/h
CAD: 68

Szło mi zupełnie przyzwoicie. Na Floriana - 26 km/h i nie spadało więc wydawało mi się, że jest dobrze. Niestety na długiej prostej okazało się, że brakuje jeszcze wytrzymałości, mimo iż siła już jest. Ciągnąłem ile mogłem, ale poza standardową przelotową wyjść za bardzo nie mogłem, mimo iż bardzo silnego wiatru nie było. A miało być już znacznie lepiej i już powinienem czuć olbrzymi wpływ ostatniego maratonu na swój power.




  • DST 187.10km
  • Czas 08:28
  • VAVG 22.10km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet 200 km Kaszuby

Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 08.07.2017 | Komentarze 0

Rewa - Rewa
AVG: 22.07 km/h
MAX: 63.25 km/h
CAD: 61

Uwielbiam coś spieprzyć :) Brevet czy inny maraton bez spierniczenia czegoś to nie brevet! ;)
Tym razem naszykowałem się zupełnie dobrze. Przyzwoicie. Traska, GPX załadowany do GPSa, bakterie nowe w GPS + zapas w trójkącie. Picie, batony, jedzenie, banany - były. Pierwsze 20 kilometrów przeleciałem zupełnie dobrze, potem natrafiłem na ciekawy odcinek wiodący przez las, bardzo krętą i jeszcze węższą drogą asfaltową. Ale jazda po tym odcinku była miodzio, super! Las, waska praktycznie dróżka, zero smrodów praktycznie i tylko ja na rowerze. Prawie zero wzniesień. Za to potem się zaczęło - jezioro żarnowieckie, i droga pod górę i w górę... Co na to moje nogi? Ciągnęły i pchały. Przyzwyczaiłem je do mocniejszego walenia w pedały i tam gdzie kiedyś miałbym moooże z 15 km/h - ja ciągnąłem z 20. Na sile. Do 70 kilometra szło mi zupełnie dobrze, ale potem pomyliłem drogę (darmowe 4km), a wreszcie trasa zaczęła iść prawie cały czas pod górę. Dłuuugie podjazdy, praktycznie zero zjazdów w dół. Brak możliwości odpoczęcia, nogi nawalające cały czas. Chyba tylko ja wiem jak bardzo chciałem aby ten punkt z pizzą był tuż tuż za rogiem... A on był daleko przede mną. Dopiero po moim 100 kilometrze zaczęło mi iść nieco lepiej - bo teren tak jakby się nieco spłaszczył... Ale kiedy już nabrałem tempa - wypadłem na 2 Punkt Kontrolny. Ufff. Tam wchłonąłem 3 kawałki pizzy, zebrałem nieco prowiantu i... jak nie lunęło z nieba. Lało dobre kilkanaście minut, na ulicy zrobiły się płynące potoki. Obsługa Punktu uciekła do smroda i odjechała a ja zostałem, czekając aż przejdzie i będę mógł jechać dalej. I to niestety trwało. A jak już ulewa przeszła - moje nogi stwierdziły, że one mają to gdzieś i będą odpoczywać :D Jasssne. Oczywiście nie doceniły moje zaparcia... Tylko co z tego jak niecałe 10 kilometrów dalej stwierdziłem, że jednak stanę na kilka minut... Zwłaszcza, że ulewa totalnie przepłukała mi łańcuch i ten bez smarowania zaczął okropnie rzężić. Tak więc czy chciałem czy nie - musiałem stanąć na smarowanie (olej miałem przy sobie). I stanąłem na jakieś pół godziny w trakcie których zdrzemnąłem się, popiłem izotonikami. Niestety - to wiele nie pomogło. Organizm twierdził że dalej nie jedziemy bo nie. Tylko o co mu chodzi? Przecież ma energię, ma drzemkę, ma glukozę... O co kaman?
Skoro organizm nie chce jechać, nogi też takie sobie zmęczone i nie chcą kręcić no to - wycofujemy się? Niestety. 112 kilometrów... Bywa. No trudno. Zdrowie najważniejsze, nogi i tak dostały wycisk, problemu większego nie będzie.
W ciągu godziny znalazłem się w Kartuzach, gdzie wskoczyłem na DW224. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że te wyliczone przez GMapsy 49 kilometrów do Rewy to w prostej linii było, a mnie przyjdzie zrobić z powrotem jeszcze więcej. W Kartuzach powiadomiłem Organizatorki o wycofaniu się - i dalej naprzód... Nogi na DW224 w ogóle nie przypominały tych, jakie miałem na 112 kilometrze - ciągnęły zdrowo, organizm też się jakby ożywił. Czyżby radość ze skończonego przedwcześnie maratonu? Nie wiedziałem... I ciągnąłem dalej - a o dziwo nogi robiły to co chciałem. Nawet kiedy zjechałem z DW224 na jakieś lokalne - miało być nimi krócej - i znowu musiałem ciągnąć po górkach - one dawały radę i pchały ile trzeba. Znowu na górkach rzadko kiedy schodziłem do 1 biegu, przeważnie pokonując je na 3-5 biegu. Jednocześnie też zauważyłem, że wróciła mi kadencja i jest znacznie mniej siłowego pchania pod górki. Zamiast 20km/h miałem 17na słabszym przełożeniu, ale taka jazda na pewno była zdrowsza dla kolan. Obawiałem się tylko serpentyny na Pogórzu ale wiedząc już jak świetnie poszło nogom parę godzin wcześniej - zaczynałem myśleć, że i tam sobie poradzę. A de facto tą serpentynkę ominąłem bo Mapsy wybrały drogę równoległą :) Chociaż prawdę mówiąc, podjazdy na serpentynce zaliczyłem nieco wcześniej i w zasadzie to nie były one za trudne. Mimo smrodów w kolejce za sobą - spokojnie dałem radę nawet bez uciekania się do 1 biegu. Czyli? Da się! Jest POWER!
Wreszcie - Rumia. Do której po prostu wleciałem mając na liczniku >40 km/h. (długa serpentynka i zjazd z niej :) ) A za Rumią - płasko jak stól. No może jakieś maluteńkie pagóreczki gdzieś, ale ja je pokonywałem już nawet bez zrzucania biegów. Po prostu szedłem jak czołg. Bo to były te ostatnie kilometry, wiedziałem więc, że nie muszę już oszczędzać się, że mogę nogom dowalić na koniec jeszcze ile chcę. Bo potem będzie z tego zysk.
Rewa. Ostatnia prosta, pamiętne miejsce gdzie trzeba skręcić - i jest - baza maratonu, spojrzenie na licznik: 187 kilometrów. Czyli raptem o ca 20-30 mniej niż miałbym, gdybym pojechał trasą brevetu... :( Tylko wówczas na 100% nie wyrobiłbym się czasowo.
Swoją drogą, kilka kilometrów przed bazą uprzytomniłem sobie czego mi zabrakło wtedy na 112 kilometrze: guarany. Kofeiny. Nie kupowałem żadnej coli na ten maraton, chciałem go pokonać na izotonikach no i niestety. Doprosiłem się. Po prostu po 13 przestała działać guarana jaką wszamałem z rana przed wyjściem i stąd to "odcięcie".

Ogólnie - jestem zadowolony. Ale trasa tego brevetu jest *mega*. Kaszeberunda przy tym to jest maluteńki PIKUŚ w porównaniu z tymi górkami w tych okolicach. Okolice Kościerzyny w porównaniu z tymi tutaj - są płaskawe.
Brevet Kaszuby 200km - rządzi! :)




  • DST 1.21km
  • Czas 00:06
  • VAVG 12.10km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Przeloty po ośrodku

Niedziela, 2 lipca 2017 · dodano: 02.07.2017 | Komentarze 0

Wilga
AVG: 13.97 km/h
MAX: 20.79 km/h
CAD: 61

Przeloty po ośrodku - pakowanie, pożegnanie, oddawanie kluczyków itd.
Nogi: kręcą, ale wyraźnie słabiej. Zdecydowanie mają dosyć i liczą na wolne - na co jak najbardziej zasłużyły.




  • DST 87.03km
  • Czas 04:43
  • VAVG 18.45km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

II Dzień Zlotu Rowerów Poziomych

Sobota, 1 lipca 2017 · dodano: 02.07.2017 | Komentarze 0

Wilga i okolice
AVG: 18.43 km/h
MAX: 47.93 km/h
CAD: 62

Po pierwszym dniu wiedziałem już na koniec dnia, że moje nogi na pewno będą miały dosyć i nie będą tak chętnie ciągnęły. I to się potwierdziło - pierwsze 20 kilometrów było dosyć "walecznych". One walczyły ze mną - ja z nimi. W końcu doszliśmy jakoś do porozumienia, ale czuć było, że brakuje wigoru w mięśniach. Brakowało tego końca, dopchnięcia. Ale pomimo tego - nóżki pokazały co umieją na wyścigu szosowym na 3 kilometrach. W skrócie: start należał do mnie :D Te pierwsze kilkadziesiąc metrów mój rowerek prowadził :D Niestety potem zaczęło się wyprzedzanie no i w końcu zostałem gdzieś w środku peletonu, ale na finiszu jeszcze udało mi sie wyciągnąć maksa z nóg i z siebie, chociaż tu z kolei wyszo na to, że pierwszy padł organizm, a nogi chwilę potem. Cóż - waga robi swoje. Możliwości tlenowe przez to są więc ograniczone, a wprowadzanie mięśni w obszar beztlenowy jest póki co nonsensem. Za wcześnie na treningi interwałowe. Mimo iż to już zaraz praktycznie szczyt sezonu.
Tego dnia zwiedziliśmy Cyganówkę i Miętne oraz zajrzeliśmy do Garwolina. Zaś na koniec dnia wysłuchaliśmy ciekawego wykładu Antona o laminowaniu w karbonie i w szkle.