Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 113.61km
  • Czas 05:14
  • VAVG 21.71km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Kaszeberunda 105 km

Niedziela, 28 maja 2017 · dodano: 02.06.2017 | Komentarze 0

Kościerzyna i okolice
AVG: 21.68 km/h
MAX: 57.00 km/h
CAD: 60

Tak zatem, bez odpowiedniego przygotowania pojawiłem się na starcie maratonu. Tym razem jakoś wjechanie na górkę przy Aqua Parku zajęło mi jakby mniej czasu, było mniej nerwowo, ale i tak już od początku podejrzewałem że nie pójdzie mi ten maraotn najlepiej i szykowałem się - tka po prostu - na skrócenie trasy. Na zmianę w trakcie z 208 na 105 kilometrów. Dlaczego? Bo nie chciałem się zarąbac i wyglądać jak żywy trup, tak jak to było w 2013 roku. Kiedy to zsiadęłm z roweru i cały drżałem, a tak naprawdę to ostrą metę zaliczyłem... Po czasie? Albo tuż przed końcem. Poszedłem na całość - ale zupełnie niepotrzebnie. Zysku z tego nie było wcale poza liczbami na BSie. Organizm na nowo musiał się składać do kupy, mięśnie odbudowywać od zera i tak dalej.
Dlatego zrobiłem to co mogłem - przygotowałem się na maraton, wywaliłem z sakw wszystko co się tylko dało, nie zabrałem nic poza to co było mi potrzebne do zrobienia 1o0-200 kilometrów na sprawnym rowerze. Żadnych dodatkowych pierdół. A i tak kilka rzeczy wziąłem niepotrzebnie w tym drugi scyzor z imbusami i długie spodnie. Po co, skoro już na starcie je zmieniałem na krótkie?
Start. W chwili kiedy usłyszeliśmy, że zostało 10 sekund spojrzałem na przednie koło, gdzie coś tworzyło dziwny hałas. Patrzę - a tam trytytka mocująca czujnik Czasomierzyka wchodzi między szprychy, zaczepia o nie, zwalnia i hałasuje... 9... 8... 7... Start! Wyruszyłem dość ostro za innymi, trzymając się ich, ale bez rozwalania nóg. Szybki przeskok do głównej krajówki, skręt w prawo i lecimy! A mnie ciągle trytytka hałasuje... Ale jedzie się dobrze mimo to, ciągnę jak tylko mogę i... Muszę. Zjechałem na bok, wyciągnąłem scyzoryk, odciąłem kawał plastiku i... Od razu podjechała Obstawa na motocyklu i szybka gadka - czy wszystko w porządku :D Co jak co - Obstawa, Zabezpieczenie Kaszeberundy jest Mega Super i Hiper. Tam człowiek nigdy nie zostaje sam, zawsze jest ktoś obok :)
Po usunięciu trytytki zbroiło się ciszej i... głośniej bo do uszu trafiły słuchawki. Muzyka umila jazdę i czasami (często?) dodaje energii. I tu się przydała, bo jechałem swoim rytmem, i to całkiem niezłym. Na tyle dobrym, że jak zobaczyłem pierwszy bufet to po prostu go minąłem. Bo na co mi postoje na 18 kilometrze? Nonsens. Dopiero na drugim koło 40 kilometra się zatrzymałem przy szkole, napiłem czegoś uzupełniając płyny i dalej naprzód. Między 50 a 60 kilometrem czekał mnie rozjazd tras: 105 jechała dalej prosto, 208 jak zwykle skręcała w lewo ostro w las. No niestety - mimo iż jechało mi się zupełnie dobrze, osiągi były znakomite - zdecydowałem się na 105 kilometrów. Podjechałem do Zabezpieczających, poinformowałem o zmianie trasy, podałęm swój numerek startowy i pognałem naprzód. Kilka minut potem wyprzedzający mnie kolarze coś do mnie krzyczeli i dopiero po maratonie (przypominam o słuchawkach) uświadomiłem sobie, że oni mnie zapewne kierowali z powrotem ;) Ale ja uparcie podążałem trasą 105 kilometrów. Gdzie niestety część asfaltu nadaje się do wymiany, ale bardzo tragicznie nie było... Nie licząc fragmentu gdzie droga idzie w dół a ja zamiast delektować się super prędkością - muszę ćwiczyć slalom gigant między dziurami i wypatrywać ewentualnych przeszkód, na które mogą natrafić moje małe kółeczka 20" w rowerze. Już raz mi się zdarzyło, że zgubiłem butelkę z izotonikiem na tym zjeździe i musiałem się cofać. Po zjeździe kawałek prostego i podjazd. Ten podjazd już kilkakrotnie dał mi się we znaki... Ale nie w tym roku. Bez nerwów pokonałem go z paluszkiem, tak po prostu. Chyba nawet nie schodząc na I bieg.
I wreszcie kolejny bufet, podjeżdżam a tam _szarańcza_. Zebrane ludy z trasy 65 i 105 oapnowaływ ielki namiot z lodami i obżerają się ile wlezie. Albo i jeszcze bardziej. Wziąłem sobie loda, usiadłem na ławeczce a za mną dwa zdecydowanie przygrube panie przechwalały się ile to już pączków i lodów wchłonęły. Hmmm i jeśli na tym ma polegać ich dieta "sportowa" to... wspólczuję. Efektów nie będzie na pewno. 5 minut? A może 10 minut później wyleciałem z punktu i pociągnąłem dalej. Moje zapasy może się zaczynały już kurczyć, została mi jedna butelka izotoników z moich zapasów, ale kolejny postój za max 20 kilometrów, więc... Co miałem się przejmować, skoro kolejny postój za jakieś 20 kilometrów ;)
Jadąc cały czas wypatrywałem tej jednej górki pod koniec maratonu, która pozbawiła mnie tchu i nagrodziła mnie zadyszką. Ale nie mogłem jej wypatrzeć. Kolejny postój, kolejne picie, jakaś kanapka, kilka ogórków małosolnych (pycha!) i znowu w długą. I znowu wypatrywanie. I trudno w to uwierzyć, ale nie znalazłem. Do samych przedmieść Kościerzyny szukałem, ale w końcu wyszło na to, że musiałęm ją... pokonać bez żadnego "ale", bez zastanawiania się "czy to ta?". Wreszcie - ostra meta, szybki przejazd między pachołkami i już byłem na rondzie, i za chwilę wdrapywałem się bez trudu na Rynek, gdzie po objechaniu ćwiartki wjechałem na metę honorową, gdzie odebrałem medal i... czekał mnie szybki wywiad. Ale po co? A co to jest? Rower? Poziomy? To jeździ? A czy szybciej? ;)
Czy byłem zmęczony? Taaak, ale nie byłem zajechany. Dałem z siebie bardzo wiele, pokonywałem każdą górkę blisko S3 ale jednak na tylko raz lub dwa przekraczając tą granicę. Nogi? W porządku, kolan w ogóle nie poczułem. Jedyny problem? Upał, który po kilku minutach dał mi się we znaki i musiałem szukać ochłodzenia w barze mlecznym gdzie zjadłem przydziałowe spaghetii bolognee. Tam też odpocząłem trochę i przed 14 wróciłem do noclegowiska. Tam pierwszą czynnością było pozbawienie się ubrania i wskoczenie pod prysznic. A drugą - szybki marsz do łóżeczka i przespanie się około 1.5 godziny. Niby krótko, ale to wiele pomogło, organizm odpoczął i był już gotów do dalszych trudów - wizyty w Aqua Parku i moczenia się w wodze :D Polecam każdemu :)

Po 4 dniach.
Już wiem, że to nie było przetrenowanie. Organizm dostał kopa, mięśnie też - ale są tego bardzo pozytywne efekty. Nogi zaczynają podawać :)





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!