Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 187.10km
  • Czas 08:28
  • VAVG 22.10km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Brevet 200 km Kaszuby

Sobota, 8 lipca 2017 · dodano: 08.07.2017 | Komentarze 0

Rewa - Rewa
AVG: 22.07 km/h
MAX: 63.25 km/h
CAD: 61

Uwielbiam coś spieprzyć :) Brevet czy inny maraton bez spierniczenia czegoś to nie brevet! ;)
Tym razem naszykowałem się zupełnie dobrze. Przyzwoicie. Traska, GPX załadowany do GPSa, bakterie nowe w GPS + zapas w trójkącie. Picie, batony, jedzenie, banany - były. Pierwsze 20 kilometrów przeleciałem zupełnie dobrze, potem natrafiłem na ciekawy odcinek wiodący przez las, bardzo krętą i jeszcze węższą drogą asfaltową. Ale jazda po tym odcinku była miodzio, super! Las, waska praktycznie dróżka, zero smrodów praktycznie i tylko ja na rowerze. Prawie zero wzniesień. Za to potem się zaczęło - jezioro żarnowieckie, i droga pod górę i w górę... Co na to moje nogi? Ciągnęły i pchały. Przyzwyczaiłem je do mocniejszego walenia w pedały i tam gdzie kiedyś miałbym moooże z 15 km/h - ja ciągnąłem z 20. Na sile. Do 70 kilometra szło mi zupełnie dobrze, ale potem pomyliłem drogę (darmowe 4km), a wreszcie trasa zaczęła iść prawie cały czas pod górę. Dłuuugie podjazdy, praktycznie zero zjazdów w dół. Brak możliwości odpoczęcia, nogi nawalające cały czas. Chyba tylko ja wiem jak bardzo chciałem aby ten punkt z pizzą był tuż tuż za rogiem... A on był daleko przede mną. Dopiero po moim 100 kilometrze zaczęło mi iść nieco lepiej - bo teren tak jakby się nieco spłaszczył... Ale kiedy już nabrałem tempa - wypadłem na 2 Punkt Kontrolny. Ufff. Tam wchłonąłem 3 kawałki pizzy, zebrałem nieco prowiantu i... jak nie lunęło z nieba. Lało dobre kilkanaście minut, na ulicy zrobiły się płynące potoki. Obsługa Punktu uciekła do smroda i odjechała a ja zostałem, czekając aż przejdzie i będę mógł jechać dalej. I to niestety trwało. A jak już ulewa przeszła - moje nogi stwierdziły, że one mają to gdzieś i będą odpoczywać :D Jasssne. Oczywiście nie doceniły moje zaparcia... Tylko co z tego jak niecałe 10 kilometrów dalej stwierdziłem, że jednak stanę na kilka minut... Zwłaszcza, że ulewa totalnie przepłukała mi łańcuch i ten bez smarowania zaczął okropnie rzężić. Tak więc czy chciałem czy nie - musiałem stanąć na smarowanie (olej miałem przy sobie). I stanąłem na jakieś pół godziny w trakcie których zdrzemnąłem się, popiłem izotonikami. Niestety - to wiele nie pomogło. Organizm twierdził że dalej nie jedziemy bo nie. Tylko o co mu chodzi? Przecież ma energię, ma drzemkę, ma glukozę... O co kaman?
Skoro organizm nie chce jechać, nogi też takie sobie zmęczone i nie chcą kręcić no to - wycofujemy się? Niestety. 112 kilometrów... Bywa. No trudno. Zdrowie najważniejsze, nogi i tak dostały wycisk, problemu większego nie będzie.
W ciągu godziny znalazłem się w Kartuzach, gdzie wskoczyłem na DW224. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że te wyliczone przez GMapsy 49 kilometrów do Rewy to w prostej linii było, a mnie przyjdzie zrobić z powrotem jeszcze więcej. W Kartuzach powiadomiłem Organizatorki o wycofaniu się - i dalej naprzód... Nogi na DW224 w ogóle nie przypominały tych, jakie miałem na 112 kilometrze - ciągnęły zdrowo, organizm też się jakby ożywił. Czyżby radość ze skończonego przedwcześnie maratonu? Nie wiedziałem... I ciągnąłem dalej - a o dziwo nogi robiły to co chciałem. Nawet kiedy zjechałem z DW224 na jakieś lokalne - miało być nimi krócej - i znowu musiałem ciągnąć po górkach - one dawały radę i pchały ile trzeba. Znowu na górkach rzadko kiedy schodziłem do 1 biegu, przeważnie pokonując je na 3-5 biegu. Jednocześnie też zauważyłem, że wróciła mi kadencja i jest znacznie mniej siłowego pchania pod górki. Zamiast 20km/h miałem 17na słabszym przełożeniu, ale taka jazda na pewno była zdrowsza dla kolan. Obawiałem się tylko serpentyny na Pogórzu ale wiedząc już jak świetnie poszło nogom parę godzin wcześniej - zaczynałem myśleć, że i tam sobie poradzę. A de facto tą serpentynkę ominąłem bo Mapsy wybrały drogę równoległą :) Chociaż prawdę mówiąc, podjazdy na serpentynce zaliczyłem nieco wcześniej i w zasadzie to nie były one za trudne. Mimo smrodów w kolejce za sobą - spokojnie dałem radę nawet bez uciekania się do 1 biegu. Czyli? Da się! Jest POWER!
Wreszcie - Rumia. Do której po prostu wleciałem mając na liczniku >40 km/h. (długa serpentynka i zjazd z niej :) ) A za Rumią - płasko jak stól. No może jakieś maluteńkie pagóreczki gdzieś, ale ja je pokonywałem już nawet bez zrzucania biegów. Po prostu szedłem jak czołg. Bo to były te ostatnie kilometry, wiedziałem więc, że nie muszę już oszczędzać się, że mogę nogom dowalić na koniec jeszcze ile chcę. Bo potem będzie z tego zysk.
Rewa. Ostatnia prosta, pamiętne miejsce gdzie trzeba skręcić - i jest - baza maratonu, spojrzenie na licznik: 187 kilometrów. Czyli raptem o ca 20-30 mniej niż miałbym, gdybym pojechał trasą brevetu... :( Tylko wówczas na 100% nie wyrobiłbym się czasowo.
Swoją drogą, kilka kilometrów przed bazą uprzytomniłem sobie czego mi zabrakło wtedy na 112 kilometrze: guarany. Kofeiny. Nie kupowałem żadnej coli na ten maraton, chciałem go pokonać na izotonikach no i niestety. Doprosiłem się. Po prostu po 13 przestała działać guarana jaką wszamałem z rana przed wyjściem i stąd to "odcięcie".

Ogólnie - jestem zadowolony. Ale trasa tego brevetu jest *mega*. Kaszeberunda przy tym to jest maluteńki PIKUŚ w porównaniu z tymi górkami w tych okolicach. Okolice Kościerzyny w porównaniu z tymi tutaj - są płaskawe.
Brevet Kaszuby 200km - rządzi! :)





Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!