Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi storm z miasteczka Ożarów Mazowiecki. Mam przejechane 57655.94 kilometrów w tym 214.70 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 21.31 km/h i się wcale nie chwalę.
Suma podjazdów to 0 metrów.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Nie mam rowerów...

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy storm.bikestats.pl

Archiwum bloga

  • DST 236.02km
  • Czas 10:15
  • VAVG 23.03km/h
  • Aktywność Jazda na rowerze

Wyjazd z noclegu na Kaszebe Rundę, Kaszebe Runda, powrót do miejsca noclegu

Niedziela, 26 maja 2013 · dodano: 27.05.2013 | Komentarze 0

Kościerzyna - Borsk - Laska - Charzykowy - Lipnica - Polczno - Sulęczyna - Stężyca
AVG: 22.99 km/h
MAX: 55.62 km/h (nowy rekordzik!)

Z Kościerzyny wyjechaliśmy około 7 rano, na starcie byliśmy koło 7:10. Rozejrzenie się, kolega udzielił wywiadu do kamerki i jeszcze tylko toaleta i już jesteśmy na starcie. Mieliśmy ruszać o 7:45, ale nasza grupa ruszyła wcześniej o 7:33. No to ciągnę za jakimiś szoszonami... Trzymam się dzielnie pleców i chowam za parawanem tak długo jak się tylko da. Niestety - pierwszy podjazd i szoszonek ucieka, a ja metodami z Pomorza na uniknięcie rozwalonego kolana zwalniam, redukuję się i... Zostaję gdzieś z tyłu. No trudno. Potem jeszcze zgubiłem kumpli, którzy pomknęli do przodu... Zwłaszcza Pająk, który poleciał jakby właśnie co zmienił geometrię roweru na jakąś Varnę ;P Spotykałem się z nimi jeszcze na pierwszym i drugim Bufecie, ale wreszcie straciłem z oczu. I zostałem sam, ale nie sprawiło mi to zawodu - wiedziałem, że tak będzie, bo kondychy to u mnie brak. Początek sezonu dopiero... A ja już w maratonie lecę. Chyba mnie pogięło ;]
Niestety na drugim Bufecie już wiedziałem, że czegoś mi brakuje - wypaliłem potas (P.S. A raczej cukier :P) no i musiałem szybko zdobywać banana od Franca, a wreszcie dociągnąć do jakiegoś spożywczaka po kolejny przydział, na szczęście jakiś sklep znalazłem i mogłem lecieć dalej już nieco bardziej zaprowiantowany, ale i tak w kolejnych bufetach szukałem tego wspaniałego owocu.
Przy setce zaczęło się liczenie - czy szybciej skończy mi się czas czy kilometry do zrobienia. Z różnych kalkulacji wynikało, że albo będę miał jeszcze godzinę do zamknięcia mety, kiedy przez nią przejadę - albo obejdę się smaczkiem i maratonu nie zaliczę. Ta druga to bardzo kiepska opcja, więc po obiadku na 118 kilometrze grzałem już nieco bardziej, a po Bufecie na 14x którymś kilometrze, jeszcze bardziej dogrzewałem na każdym zjeździe. 40 km/h uzyskiwane z trudem na warszawskich wyżynach stało się normalką, za to z kilka razy widziałem 50 km/h. W którymś momencie widząc jeszcze większy zjazd - ujechałem owe 55.62 km/h. Nie dość, że radocha na maksa w trakcie zjazdu, to jeszcze jaka adrenalinka :D Szkoda tylko, że część tego pędu momentami gubiłem na walkę z wmordewindem, a z kolei nie mogłem grzać kopytami bo te właśnie wówczas oszczędzałem. Dwukrotnie minąłem zamknięte Bufety, chyba się już nikogo więcej nie spodziewali, aż wreszcie na 2xy kilometrze minąłem przedostatniego zawodnika. Ale nawet się nie oglądałem czy on trafił na zamknięty Bufet, czy na otwarty - grzałem ile wlezie, aby tylko dolecieć przed 20:00 do Kościerzyny. Dobrze, że przed samym tym miastem jest więcej prostych i płaskich, znacznie mniej podjazdów i zjazdów i mogłem po prostu jechać "swoje" 3x km/h i nie patrzeć na nic więcej. I co ciekawe, moje nóżki na tych ostatnich kilkudziesięciu kilometrach owe "swoje" potrafiły trzymać, jeśli tylko nie było wiatru w twarz i asfalt był normalny. A niestety w pewnym momencie trafiło się takie coś, co bardziej hamowało niż pozwalało na swobodne toczenie się. Już bym wolał jechać polną dróżką niż czymś takim, ale wyboru nie było.
W Kościerzynie metę minąłem około 19:35, a i też w zasadzie... przypadkowo ;) Leciałem wyjazdową, widzę kumpla, coś krzyczy do mnie, ja do niego i... mijam (nie przejeżdżając po niej) jakąś brązową matę z palikami przy ludziach, którzy krzyczą coś do mnie o mecie... LOL. No i musiałem wyhamować z tych 3x, zawrócić i przejechać ponownie. A potem już tylko przelot na Rynek Starego Miasta po medal. Kiedy wracałem i znów przejeżdżałem Mety widziałem tego ostatniego zawodnika, jakiego mijałem na Bufecie.

Kontuzje, problemy: no w zasadzie to jak zszedłem z roweru to kolana bolą... Ścięgno Achillesa obrażone na wszystko i nie daje się naciągać, lewy staw skokowy protestował mocno na ostatnich kilometrach ale olany też przestał dawać jakiekolwiek sygnały. I ja sam po prostu padnięty. Wyczerpany, z trudem trzymający się na nogach.
Z kolei SLR przeżył jakimś cudem 1 wyrwę trafioną przy 40km/h, nic mu chyba nie poszło w ramie, muszę go obejrzeć. W niskich temperaturach jak zwykle szwankowało nieco zrzucanie biegów, ale dało się przeżyć. I pod koniec jazdy nie chciała wracać klamka od wibrejka, muszę oczyścić go zatem, bo pewnie złapał jakiegoś błota gdzieś.

Ogólnie jestem cholernie zadowolony :) Szykuję sie na Breveta 8 czerwca, ale tam to chyba będzie totaaaaalny luzik. Stówka i to po płaskim? Łeeetam... ;)
Ale faktem jest, że tak "z biegu" 225km Kaszebe Rundy to był taki sobie pomysł. Bo to jednak nie po płaskim, tylko po pagórkach i powinienem brać mniejszy dystans. Setka by mi starczyła na początek biorąc pod uwagę te podjazdy a la Pomorze. :]


Kategoria Regulacje, SLR



Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko znajomi. Zaloguj się · Zarejestruj się!